"Czarne Słońce" to niewątpliwie powieść antypolska, bezwzględnie dystopijna w swym wydźwięku. I choć lwia część fabuły jest niczym innym jak hiperbolizacją otaczającej nas rzeczywistości, to przedstawiana w niej opcja polityczna nie wydaje się wcale aż tak odległą prognozą. W "Czarnym Słońcu" wszystkiego jest dużo, ale zła, czystego, pozbawionego refleksji zła jest zdecydowanie najwięcej. Stronice ociekają juchą, flakami oraz zapachem destrukcji. Ostateczności. Rozkładu. Rozkładu człowieczeństwa oraz resztek empatii. Gruz to ucieleśnienie bezmyślnej brutalności oraz komicznie potwornej fizjonomii, które wyrosło wśród przeciętności szarych polskich blokowisk. Gruz to alter ego znudzonego dzieciaka. Dzieciaka, który nie posiadał autorytetu wśród rówieśników i który być może był wyszydzany na forum klasowym. Dzieciaka, którego jedyną uciechą był dostęp do gier oraz stron pornograficznych. A w końcu dzieciaka, który wyparł się rodziny oraz swej młodości na rzecz legendy, którą stworzył na swój temat. To typ oślizgły i zgniły, w którym skutecznie zduszono ludzkie odruchy oraz szczątki miłości do bliźniego wraz z odebraniem mu Suchego. Gruz to jedyny słuszny komentator Wielkiej Polski rządzonej przez równie obrzydliwego, jeśli nie bardziej, Ojca Premiera. Jakuba Żulczyka cenię nie od dziś. Wielbię gościa po prostu. Ale nie da się ukryć, że "Czarne Słońce" jest nader specyficzne, a większości odbiorców wyda się wręcz obrazoburcze do wszelkich możliwych granic. Początek lektury szedł mi dość opornie, później czytało się nieco bardziej płynnie, by pod koniec zrobiło się trochę dziwnie i znowu w pewnym stopniu mozolnie. Mam wrażenie, że w pewnym momencie Jakub odbił od tematu szkodliwych ideologii i polityki na rzecz ukazania historii drogi czy też przemiany głównego bohatera oraz swoistej abstrakcji religijnej. Wchodzimy w coraz głębsze, dziwne, trudne, ale też prawdziwe i szczere rejony. Jak to u Żulczyka: bywa wulgarnie, bywa mocno. Popełniłam jednak sporo znaczników, więc nie jest to lektura całkowicie pozbawiona refleksji. Ba, podczas czytania zdarzyło mi się uronić nawet łezkę. Czy ktoś zdoła zgadnąć kiedy? Nie będę udawać, że jest to moja ulubiona żulczykowa pozycja. Nie może nią być. Być może zwyczajnie zabrakło mi kompetencji, by odczytać ją w zupełnie inny, bardziej dogłębny sposób. A może nie poruszyła mną na tyle, by mną tąpnęło i szarpnęło do szpiku kości. I to nie tak, że nie czułam obrzydzenia. Czułam, ale było one w dopuszczalnych granicach i wcale nie musiałam odchorować tej lektury. Ba, były nawet momenty tak absurdalne, że aż zabawne. Ktoś pewnie stwierdzi, że nie da się tego czytać na trzeźwo. Tak czy inaczej ogromnie szanuję Jakuba za odwagę i jaja niezbędne do napisania takiej powieści. Sądzę, iż Ci, którzy mają ją właściwie odczytać, zrobią to doskonale. Ode mnie full gwiazdek za ten rollercoaster bez trzymanki.
Do połowy dotrwałam z trudnością i zastanawiając się, co autor brał by móc to pisać. Jednak ciekawość poznania zakończenia historii bohaterów pozwoliła mi doczytać książkę. Ciekawy punkt widzenia, jednak nie moje klimaty - osoby lubiącej fakty i kryminały.
Po przeczytanych pierwszych pięćdziesięciu stronach odłożyłem na półkę, by później odsprzedać tę książkę za 20% jej wartości. Jak dla mnie, coś strasznego. Masakra !
Zaczyna się jak w klasycznym trzęsieniu ziemi, ale.....po kilkudziesięciu stronach to wrażenie mija. Mija, bo czytelnik oswaja się z bezustanną brutalnością, wulgaryzmami, bez reszty odhumanizowanym światem. Aż strach pomyśleć, że trzeba tę powieść odczytywać jako przepowiednię dla Polski, jeśli ktoś tu się zawczasu nie opamięta. Po Żulczyku oczekiwałem znacznie więcej. Tym bardziej, że nadzieję poczynił poprzednimi utworami, choćby "Wzgorzem psów". Ale i tak przeczytać trzeba, bo życie to nie ckliwa opowieść ze szczęśliwym zakończeniem.
01-02-2020 o godz 21:41 przez:
Mateusz Budzianowski
Książka roller coster. Gorzka aż do przesady. W moim odczuciu największą zaletą tej książki jest to że nie pozostawia czytelnika obojętnym, stąd też bardzo skraje oceny. Świat wykreowany przez autora jest przerysowany, ale czy na pewno rzeczywistość w której żyjemy jest tak daleka od kreacji Żulczyka? W tym temacie trzeba pisać dosadnie, chociaż tych wrażliwych eskalacja przemocy może odrzucać, ale przecież nie jest to zabieg użyty przez autora bez celu. Książka ma potrząsnąć czytelnikiem. I potrząsa. Warto.
Jakub Żulczyk napisał książkę, którą trzeba przeczytać. Nie dlatego, że jest łatwa, ale dlatego, że jest ważna. „Czarne słońce” to powieść o świecie, w którym wszystko się rozpadło – zasady, moralność, człowieczeństwo. To historia o chaosie, ale też o tym, że nawet w największym mroku można odnaleźć coś, co zmienia perspektywę. Główny bohater? Facet, którego nie polubisz od razu. Brutalny, egoistyczny, żyjący w świecie przemocowych zasad. Ale Żulczyk pokazuje, że każdy, nawet on, może spojrzeć na siebie inaczej. Może coś zrozumieć. To książka, która z jednej strony przeraża, bo pokazuje brutalność świata, a z drugiej daje nadzieję, że zmiana jest możliwa – w nas samych i w otoczeniu. „Czarne słońce” to nie tylko opowieść o upadku. To książka o wyborach – o tym, co z nimi robimy, nawet wtedy, gdy wydaje się, że nic nie ma już znaczenia. Żulczyk nie moralizuje, ale zmusza do myślenia. Pokazuje świat bez filtrów, brutalny, ale w tym wszystkim jest miejsce na coś więcej. To powieść, którą będą czytać po latach – jako świadectwo naszych czasów. Jakub Żulczyk to pisarz, który czuje społeczne napięcia, widzi więcej i mówi o tym głośno. Jeśli jeszcze nie sięgnąłeś po „Czarne słońce”, to zrób to. To książka, która zostaje z człowiekiem na długo.
Pełna recenzja: https://przymuzyceoksiazkach.com.pl/2019/11/czarne-slonce-jakub-zulczyk-recenzja/ Wcale się nie dziwię, że “Czarne Słońce” to twardy orzech do zgryzienia dla recenzentów, bo to powieść szalenie nierówna. Brawurowe pomysły mieszają się tu z fabularnymi kapiszonami, a uwaga czytelnika zbyt łatwo grzęźnie na mieliznach lektury. Z drugiej strony mamy do czynienia z powieścią, w której ekskluzywność formy ciekawie koresponduje z uniwersalnym przesłaniem. Gdyby tylko pozbyć się jeszcze karygodnych błędów edytorskich i redakcyjnych…
Ta książka miażdży czytelnika. Wypruwa flaki, szarga nerwy, przeżuwa mózg, ciało i otwiera na nowe obszary wrażliwości. Przewspaniała, ale nie dla każdego. Przebrniesz przez początek zatoniesz w niej bez reszty. Polecam 100/10