"No More Tears" to szósty studyjny album Ozzy'ego Osbourna i jeden z najjaśniejszych punktów jego kariery. Płyta zdecydowanie równiejsza od "No Rest for the Wicked", a to za sprawą kilku czynników. Najważniejszym z nich jest udział Lemmy'ego przy pisaniu czterech utworów na albumie. "I Don't Want to Change the World", ballada "Mama, I'm Coming Home", oraz rockandrollowe "Hellraiser" i "Desire" to - poza utworem tytułowym - najmocniejsze punkty tego dzieła, a zarazem jedne z najlepszych kawałków Ozzy'ego. Na szczególne pochwały zasługuję gitarzysta Zakk Wylde który na tym właśnie albumie prezentuje według mnie najlepsze riffy i solówki w całej jego karierze. Sam Ozzy wokalnie także daje radę, zarówno przy wolniejszych kawałkach "Time After Time" czy "Road to Nowhere", jak i przy szybszych utworach (tu na szczególną uwagę zasługuję "Mr. Tinkertrain"!). Produkcji albumu zdecydowanie bliżej do heavy metalu lat osiemdziesiątych niż nowej dekady, co zaliczyć trzeba na plus. Utwory bonusowe "Don't Blame Me" i "Party with the Animals" zawarte na tej wersji zremasterowanej świetnie pasują do atmosfery reszty utworów. Dla fanów Ozzy'ego pozycja obowiązkowa!
Album, do którego zawsze i wszędzie będę powracać z ogromnym sentymentem. Choć Ozzy na No More Tears jest spokojniejszy, mniej rockowy to nadal serwuje dużą dawkę poweru w bardziej melancholijnym brzmieniu. Na szczęście No more... nie pogrzebało ostrej duszy Ozzy’ego i wierni fani ostrego brzmienia też znajdą coś dla siebie :)
Jakiś czas temu zaczęłam słuchać Ozzego Osbournea grającego solo, bez Black Sabbath. Jednak myślę, że maniera z zespołu pozostała, bo sama muzyka nie różni się znacząco od kawałków Black Sabbath. Choć wydaje mi się, że Ozzy lepiej wypada w balladach takich, jak np. Mamma I’m coming home niż w brutalniejszych kawałkach.
Bardzo interesujący album, zawiera bowiem kilka naprawdę świetnych, kultowych numerów Ozzy’ego. Bardzo charakterystyczne wydawnictwo, ciekawe, z dużą ilością indywidualnego brzmienia. Ozzy’ego w takim wydaniu muzycznym lubię chyba najbardziej. Polecam, bo to chyba najbardziej udany jego krążek.