Buddenbrookowie. Upadek pewnej rodziny (okładka  twarda)

Sprzedaje empik.com : 92,99 zł

92,99 zł
Wysyłamy w 1 dzień rob.

Sprzedaje Matfel : 146,27 zł

Sprzedaje PROGMAR ksiazki-medyczne : 146,24 zł

 | Oprawa twarda

Wszyscy sprzedawcy

Klasyka światowej literatury w nowym, odkrywczym tłumaczeniu i oprawie.

Powieść Thomasa Manna została przetłumaczona na nowo po raz pierwszy od 1931 roku. Jerzy Koch odkrywa ją dla współczesnych czytelników, dodając jej nowe możliwości interpretacji.

Buddenbrookowie to nie tylko epicka, wielowątkowa saga rodzinna, ale również wnikliwy portret mieszczaństwa i zmian społecznych dokonujących się na przestrzeni kilku dekad XIX wieku.

„Myślałem… myślałem… że tam już nic więcej nie będzie…”. Tym zdaniem Hanno Buddenbrook przepowiada przyszłość: drzewo genealogiczne lubeckiej rodziny kupieckiej kończy się na najmłodszym z nich. Wraz z nim kończy się cała epoka.

A dla Thomasa Tomasza Manna, który za Buddenbrooków otrzymał literacką Nagrodę Nobla, przyszłość dopiero się otwiera. Od czasu pierwszej publikacji, rozpoczyna się światowa kariera. Pełne mądrości i humoru arcydzieło nie straciło nic ze swojego uroku i aktualności.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

ID produktu: 1639490763
Tytuł: Buddenbrookowie. Upadek pewnej rodziny
Autor: Mann Thomas
Tłumaczenie: Koch Jerzy
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.
Język wydania: polski
Język oryginału: niemiecki
Liczba stron: 736
Numer wydania: I
Data premiery: 2025-10-29
Forma: książka
Okładka: twarda
Wymiary produktu [mm]: 52 x 156 x 234
Indeks: 74837861
średnia 5
5
3
4
0
3
0
2
0
1
0
Oceń:
Dodając recenzję produktu, akceptujesz nasz Regulamin.
1 recenzja
5/5
03-11-2025 o godz 11:36 przez: Efemerycznoscchwil
W powieści Tomasza Manna wszystko wydaje się nienaruszalne. Dom stoi pewnie, rozmowy toczą się w ustalonym tonie, a filiżanki dźwięczą w rytmie serc. Jednak za tą gładką powierzchnią słychać ledwo uchwytne pęknięcie. Mann kreuje świat, który jeszcze wierzy w trwałość, lecz w jego wnętrzu już dojrzewa świadomość końca. „Buddenbrookowie” to nie kronika rodu, lecz opowieść o rozpadzie formy. O tym, jak to, co miało przetrwać, powoli zamienia się w cień: elegijny, piękny, nieuchronny. Nie ma tu bohaterów w tradycyjnym sensie. Każda postać jest raczej emanacją pewnej siły, archetypem: ładu, który pragnie zatrzymać czas; wrażliwości, która przeczuwa, że życie nie mieści się w rachunku; pamięci, która więzi bardziej, niż ocala. W świecie autora te energie zderzają się ze sobą jak fale, pozornie spokojne, lecz pod powierzchnią niespokojne. Każdy gest, każde słowo, nawet uśmiech przy stole, jest częścią wielkiego rytuału przemijania. Archetyp ładu — ojcowski, hierarchiczny, w swej istocie chłodny, jest tu pierwotną zasadą świata. Daje porządek, ale też odbiera oddech. Mann ukazuje, jak z obowiązku może narodzić się martwota. Jak doskonałość potrafi być ślepa na własne znużenie. Wrażliwość, jego przeciwieństwo, pojawia się najpierw jako ozdoba, później, jako choroba ducha, a w końcu jako jedyne możliwe ocalenie. To napięcie między ładem a uczuciem, racjonalnością a pięknem, tworzy wewnętrzną muzykę powieści. „Buddenbrookowie” to więc opowieść o czasie, który nie biegnie, lecz osiada w meblach, zapachach, w języku. To czas, który nie przynosi zmian, tylko rozpuszcza znaczenia. U Manna wszystko powoli cichnie: tradycja staje się pustym gestem, rozmowa, echem, dom, sarkofagiem pamięci. Ale w tym jest coś niezwykłego: subtelne piękno zaniku. Upadek, zamiast hałasu, ma tu ton łagodny jak późne popołudnie. Dlatego ta powieść wciąż działa, bo nie mówi o konkretnym wieku, lecz o procesie, który powtarza się w każdej epoce.Buddenbrookowie umierają, bo wiedzą za dużo: o sobie, o świecie, o bezcelowości trwania. Ich świadomość jest zbyt dojrzała, by pozwolić im żyć bez ironii. W tym sensie Mann pisał o modernizmie, zanim ten w pełni się narodził. Ta świadomość nie kończy się w XIX wieku. Wystarczy spojrzeć wokół, by dostrzec, że nowi Buddenbrookowie żyją wśród nas. Tyle, że ich domy są szklane, a portrety wiszą na ekranach. Zamiast ksiąg rachunkowych prowadzą profile i kalendarze, zamiast codziennego nabożeństwa mają poranny briefing.Porządek nie zniknął, tylko zmienił formę. Wciąż mierzymy wartość życia miarą wydajności, wierzymy w ciągłość, choć pod nią drży ten sam lęk: że wszystko, co budujemy, już się rozpada. Nowoczesność powtarza mit Manna z zaskakującą precyzją.Człowiek wciąż pragnie stabilności, lecz jego wrażliwość stała się zbyt ostra, by dała się uśpić rutyną. Pomiędzy produktywnością a melancholią rozciąga się napięcie, które autor przewidział: cywilizacja coraz bardziej zorganizowana i coraz bardziej bezsilna. Współczesni Buddenbrookowie nie muszą już wierzyć w Boga ani w honor handlowy. Wierzą w dane, w kontrolę, w postęp. A jednak, podobnie jak ich przodkowie, wiedzą, że żaden system nie ochroni ich przed utratą sensu.Człowiek wciąż pragnie stabilności, lecz jego wrażliwość stała się zbyt ostra, by dała się uśpić rutyną. Melancholia ma swoje filtry, ironia swoje kampanie reklamowe. A mimo to echo dawnego smutku brzmi wciąż prawdziwie: świadomość, że każda epoka, nawet ta najbardziej cyfrowa, jest tylko etapem w długim umieraniu pewnych idei. Manna można czytać jak proroctwo: jego rodzina kupiecka to miniatura współczesnego świata, pełnego troski o formę, znużonego własną doskonałością, zbyt świadomego, by być niewinnym. Upadek w jego powieści nie jest klęską. Jest dojrzewaniem do świadomości. Rozpad nie przynosi chaosu, lecz jasność: że wszystko, co istnieje, ma w sobie ziarno końca, a w tym końcu tli się rodzaj łaski. Mann daje nam język, by ją przeżyć z godnością. Może dlatego Buddenbrookowie nie starzeją się, mają profetyczny charakter. W każdej epoce ludzie próbują utrzymać porządek, a życie uczy ich, że nie ma nic trwalszego niż przemiana. Dziś, kiedy czas przyspieszył, a świadomość pęka od nadmiaru informacji, słowa Manna brzmią jak elegia dla nas samych. Jego powieść uwypukla, że nawet w ruinie można odnaleźć rytm, że w przemijaniu tkwi subtelne piękno. To, które nie pozwala odejść w ciszy, ale każe jeszcze raz spojrzeć w stronę światła. Może właśnie to jest sens „Buddenbrooków”: opowiedzieć, jak świat umiera, byśmy zrozumieli, że w samym końcu tli się coś niezwykle ludzkiego; pragnienie, by trwać, choć już się wie, że trwać nie można. I że w tym paradoksie, w pogodnym przyjęciu przemijania, kryje się jedyny rodzaj nieśmiertelności, jaki człowiek naprawdę posiada: zdolność do opowieści o własnym końcu.
Czy ta recenzja była przydatna? 0 0

Podobne do ostatnio oglądanego